Trochę dosadny tytuł posta, ale kłamać nie będę. Jako wyznawcy morskich fal i szerokich plaż wolimy raczej płaskie tereny, a wspinaczka, bo o nią tutaj chodzi, jest ostatnią aktywnością, na jaką mamy ochotę. Dlatego wybraliśmy się na urlop w górach. Przybijam piątkę z logiką!
Po licznych wyjazdach zagranicznych w 2019 roku, 2020 planowaliśmy raczej spokojnie. Pandemia jednak jeszcze bardziej ostudziła nasz zapał i całkowicie zrezygnowaliśmy z wyjazdu za granicę. Urlop jest dla nas rzeczą świętą i nie chcieliśmy stresować się wyzwaniami nowej, pandemicznej rzeczywistości. Ciężko się z nią oswoić… Nasze prawdziwe wakacje rozpoczynaliśmy zwykle na przełomie września i października. W tym roku na urlop wybraliśmy się wcześniej (połowa września), głównie ze względu na polską pogodę w górach.
Z tego powodu szukałam (tak, ja się tym zajmuję) takich noclegów, aby nie nudzić się i nie żałować siedzenia pod dachem, gdy na zewnątrz wiatr, deszcz i zimno. Łatwo nie było pogodzić wszystkie moje wymagania, kiedy miejsca rezerwowałam na około 2 tygodnie przed naszym wyjazdem. Ale udało się! Pogoda zrobiła nam także ogromną niespodziankę i przez cały 11 dniowy wyjazd było słonecznie, a temperatura oscylowała między 20 a 25 stopni.
Nasz plan wyjazdu:
Szczecin –> Stara Morawa —> Zakopane —> Jelenia Góra —> Szczecin
Krótki pobyt w Starej Morawie
Na dwie noce zatrzymaliśmy się w pięknie położonym hotelu Holimo.
Śniadania i obiadokolacje (także w wersji wege) były znakomite. W hotelu znajduje się kryty basen, jacuzzi, sauny (w tym osobny domek saunowy, który można wynająć na wyłączność), bar, ogród i taras z pięknymi widokami oraz plac zabaw dla dzieci. Nie zakładałam tak idealnej pogody i szczerze żałowałam, że byliśmy tam tak krótko. Sama okolica oferuje mnóstwo szlaków pieszych i rowerowych. Spacerowaliśmy jedynie po najbliższych terenach, ponieważ cały jeden dzień spędziliśmy u naszych czeskich sąsiadów w miasteczkach Kraliky i Sumperk. Oba ze starym miastem i bardzo ładną architekturą. Co ciekawe, znalazłam je na Instagramie po hasztagach #staramorawa #sudety.
W ten sposób odkryłam także Międzygórze, niewielką miejscowość z drewnianą zabudową i wodospadem Wilczki (zdjęcia nie ma, słabe światło tam było…). Wszędzie było w miarę płasko, jedynie na wodospad trzeba było pokonać trochę schodów, ale mój poziom zasapania był akceptowalny.
Tydzień w Tatrach
Odradzano nam Zakopane. Bo zatłoczone, przereklamowane, ociekające komercją. Widziałam już, jak nasze Boby Budownicze potrafią koncertowo spier*&#ić nadmorski krajobraz. Nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć. A zaskoczyło, tylko pozytywnie i tego szczerze zazdroszczę tym, co mają blisko w Tatry i okolice. Wszędzie drewniane chaty, spójna architektura, znikoma ilość reklam, dopasowane szyldy, Żabki, Biedronki, solaria, a nawet Wszystko po 5zł w górskich chatach. Ten sam kształt i spadek dachów, to wymóg zagospodarowania przestrzennego. „Wąski, jak Ty mnie zaimponowałeś w tej chwili!”. Mój mąż mi świadkiem, jak z szeroko otwartymi oczami co chwila pytałam: „a czy ja już mówiłam, jak mi się tutaj podoba? Wbrew tym wszystkim opiniom? Czy to możliwe?”. Jestem estetką i na tej samej estetycznej liście znajdują się Sandomierz oraz bajkowy Kazimierz Dolny.
Kiedy pokazałam na Instagramie nasz apartament, zostałam zalana pytaniami o dokładną lokalizację. Oto on 😊 Malutki, ale świetnie wyposażony. Na uboczu, ale 10 min spacerkiem do Krupówek czy na Wielką Krokiew. Uderzyła mnie tutejsza cisza, dosłownie jak makiem zasiał. Spało się tutaj CUDOWNIE.
Prawdę mówiąc w Zakopanem i okolicach znajdziecie MNÓSTWO domów, chat, apartamentów i innych noclegów o zbliżonym, bardzo wysokim standardzie. Co zaskakujące, jakieś 30% taniej niż nad morzem.
Samo Zakopane jest typowym turystycznym kurortem pełnym sklepików z szajsem, restauracji z cenami wypłukującymi portfel, ale i takimi całkiem rozsądnymi, atrakcji tu co nie miara, mniej i bardziej wątpliwych. Wszystko jest dla ludzi. To był mój 2 raz w tym miejscu i nie czuję niesmaku. Nie mam tego na co dzień i nie codziennie przywożę 2 kg oscypka do domu (tu posłuchałam sugestii, by zaopatrzyć się w którymś punkcie „Oscypkowego szlaku”).
Po ekscytacji apartamentem oraz zabudową Zakopanego, poprosiłam moich obserwujących na Instagramie o wskazówki szlaków/miejsc, które nie wymagają wspinaczki. Dlatego drugiego dnia wybraliśmy się do Doliny Kościeliskiej. Tego miejsca chyba nie muszę opisywać. Bajkowe widoki, słońce, umiarkowana liczba turystów i ten szum strumyków…
Kolejnego dnia wybraliśmy Rusinową Polanę. Dostałam w wiadomościach masę sugestii, gdzie najlepiej zaparkować i od której iść strony. Zaufaliśmy! Auto zostawiliśmy na darmowym parkingu Zazadnia, około kilometra od wejścia na szlak. Już na dzień dobry zauważyliśmy, że trasa prowadzi nieco pod górkę, ale pomyśleliśmy, że to pewnie tylko przez pewien odcinek… Jakieś było nasze zdziwienie, gdy za kolejnym wzniesieniem, kolejnym zakrętem, kolejną skałą dalej jest stromo. I to coraz bardziej. Czarę goryczy przelało podejście do Kościoła Wiktorówki. Michał z kontuzją kolana, ja marudząca, bo oboje naprawdę nie lubimy się wspinać. Na szczęście to był najgorszy odcinek, a do Polany było już bardzo blisko. Widoki wynagrodziły nam te niedogodności, choć mi osobiście bardziej podobała się Dolina Kościeliska i później Łapszanka.
Będąc w tym rejonie, nie mogłam podarować sobie podróży sentymentalnej. W ten oto sposób znaleźliśmy się w Zawoi, najdłuższej (18km!) i największej wsi w Polsce. Lata świetlne temu byłam tam na koloniach i zapamiętałam tylko, że było zielono, mnóstwo strumyków i że odliczaliśmy do celu przystanki PKS, których w Zawoi jest kilka, z racji właśnie jej długości. Czy dobrze zapamiętałam urok tego miejsca? TAK, TAK, TAK!!! Wioska położona między górami, z małym drewnianym kościołem, hodowlą pstrąga i licznymi knajpkami. W jednej z nich zatrzymaliśmy się na obiad. Na jej tyłach, na zewnątrz znajdowały się stoliki usytuowane tuż nad strumykiem. Często szukaliśmy takich miejsc, bo szum wody od zawsze nas uspokaja.
Dzięki rekomendacji mojego teścia, który ostatnio złapał rowerowego bakcyla, trafiliśmy nad Jezioro Czorsztyńskie. Wzdłuż jeziora wiedzie rowerowy Szlak Velo (Velo Dunajec), uważany za jeden z najpiękniejszych w Polsce. Ruch rowerowy był tu spory, ponieważ połączenie jeziora, gór a także dwóch zamków to istna petarda! Już wiem, że nad tym jeziorem zaplanujemy nasz kolejny pobyt.
Tylko jeden dzień naszego pobytu obfitował w chmury i mniej przyjazną temperaturę. Wykorzystaliśmy go na zwiedzanie Krakowa w wersji instant. Oboje byliśmy tu już kilka razy, ale miasto nieustannie zachwyca. W tym roku w okrojonej liczbie turystów, dzięki czemu nie irytowałam się w najbardziej newralgicznych punktach miasta.
Kolejna rzecz, której bardzo zazdroszczę mieszkańcom Podhala, to liczne termy. Nie jestem fanką SPA i basenów. W saunie jest mi za gorąco, w zwykłym basenie za zimno. Często też po prostu za nudno. Jaka woda by nie była: ciepła, zimna, słona, słodka, płytka, głęboka, ze zjeżdżalniami czy bez, niestety zawsze będzie mokra. To jest jej absolutna wada w moim odczuciu. Ale zewnętrzne termy z pięknymi widokami to co innego! Wybraliśmy termy w Bukowinie Tatrzańskiej i spędziliśmy tam około 2h. Jak na mnie to i tak sukces, a do tego najwięcej siedziałam w najchłodniejszym basenie zewnętrznym (woda w tych basenach ma temperaturę 30-38st). Zrozum kobietę…
Pożegnanie z górami w Jeleniej
Na koniec zostawiłam dla nas absolutną perełkę. Coś, dzięki czemu nie było nam tak bardzo przykro jechać już w kierunku domu. Po długich poszukiwaniach, przeoraniu slowhopów, bookingów i hipsterskich noclegów bez bieżącej wody, ale za to w szałasie zero waste klejonym z sarnich bobków, odnalazłam to, czego szukałam. Absolutnie odzwierciedlające naszą duszę kolorowe mieszkanie na Airbnb (znajdziesz je TUTAJ). Gdy przekroczyłam próg tego domu, chciałam zostać tam na zawsze. Kto nie chciałby, kiedy na stole wita go domowe ciasto ze śliwkami? Przesympatyczna właścicielka z ogromną starannością dobrała wszystkie dodatki. Część mebli i dekoracji pochodzi z recykligu, jest ręcznie robiona, zakupiona na pchlim targu lub otrzymała nowe życie.
Widzicie, o czym mowa? To także był plan awaryjny w razie niepogody, ale ta postanowiła po chwilowym załamaniu wrócić do formy. Nie traciliśmy czasu, próbując dzielić go między pobyt w barwnym domu a niezwykle czarującą okolicą.
Wodospad Podgórnej był na naszej liście must see. Podobało mi się, że można było go podziwiać z różnych stron, a w drodze do jego ujścia rozpościerały się niezwykłe widoki.
Instagramy podpowiedziały mi także, że warto zobaczyć Perłę Zachodu nad jeziorem Modre. Modre, to ono było tylko z nazwy, ale sam most oraz Gościniec warte uwagi. Ludzik z google street view zaprowadził nas również do innego niesamowitego miejsca tuż pod Jelenią Górą. Do restauracji Aquakultura. Nowoczesne stodoły są obecnie mocno trendy. Ja też zostałam uwiedziona ich urokiem.
Sama restauracja i jej położenie to jedno. To, co wyczarowuje kucharz, na pewno pochodzi z Ministerstwa Magii. Absolutny sztos!
Niedaleko Jeleniej znajduje się hodowla alpak (TUTAJ więcej info). Dzień, w którym poszłam z Marianem na spacer na zawsze pozostanie w mym sercu. Mieliśmy ogromne szczęście, ponieważ nie zrobiliśmy żadnej rezerwacji (tydzień, dwa wcześniej to absolutne minimum). Mimo to właściciel wpuścił nas na posesję, gdzie karmiąc inne alpaki, mieliśmy poczekać na swoją alpakę. Tak poznaliśmy Mariana.
Alpakowa atrakcja skierowana jest głównie do dzieci, ale z ręką na sercu mówię Wam, że największą podjarkę mieli rodzice. Ja od nich nie odstawałam.
W ostatnim dniu, już w drodze powrotnej, odwiedziliśmy Kolorowe Jeziorka. W sumie to zobaczyliśmy dwa z nich, bo na resztę nie wystarczyło nam czasu i siły. Poległam po 10 minutach drałowania pod górkę po wielkich korzeniach. Mnie i tak wystarczyło Purpurowe Jezioro oraz skałki wokół niego. Taki skrawek Wysp Kanaryjskich…
Ten urlop zaliczamy do jednego z najlepszych. Może ten rok przewartościował nasze potrzeby, może wcześniej nie chcieliśmy dać szansy temu, co mamy u siebie. Naprawdę mamy miejsca, o które się dba i które zachwycają piękną naturą oraz tradycją. Można się w nich zatracić i pozwolić na relaks wszystkim zmysłom.
Fantastyczna pogoda była idealnym dopełnieniem naszych wakacji, jakby chciała udowodnić, że się da. W takim razie ja poproszę więcej takich miłych pogodowych zaskoczeń!
Agnieszko bardzo piękna i zachęcająca relacja (o super fotografiach nie wspomnę).Dzieki wielkiepozdrawiam serdecznie Mariola Kąkol
Dziękujemy 🙂 Polska jest piękna i udowadnia to na każdym naszym krajowym urlopie.
Te polskie Kanary, faktycznie bardzo podobne! Piekne zdjęcia
Świetna relacja z wyjazdu a zdjęcia obłędne! Mogę wiedzieć jaki obiektyw preferujesz na tego typu wprawy, bo ja mam zawsze dylemat co zabrać, żeby było minimum sprzętu? 🙂
Na wyjazdy zabieram tylko 50mm. To mój obiektyw do wszystkiego, moja ulubiona ogniskowa. Nie sugerowałabym się jednak moimi preferencjami. Każdy z nas inaczej patrzy i to, co dla mnie wygodne, dla innej osoby może się nie sprawdzić. Niektórzy wolą mieć szersze kadry, inni lubią fotografować z odległości na dłuższych ogniskowych.